To, że coś można zrobić nie zawsze oznacza, że warto to robić. Tak jest m. in. wtedy, gdy rezultatem działania będzie degradacja miejsca, pozbawienie go istotnych walorów i zniechęcenie istotnych grup docelowych do przebywania w nim.
Tylko niektóre gminy, powiaty, miasta i regiony mają naturalny bądź cywilizacyjny kapitał, który czyni z nich w niewymuszony sposób atrakcyjne miejsce. Ponieważ miejsca te są powszechnie znane, może wydawać się, że jest ich więcej niż w rzeczywistości. Tymczasem za każdym Kazimierzem Dolnym nad Wisłą, Krakowem, Roztoczem, Mazurami są setki miejsc, którym natura ani historia nie pozostawiła nic, czym można się chwalić tu i teraz. Tym bardziej niezrozumiałe wydają się działania, które trudno określić inaczej niż sabotażem tak cennego kapitału miejsca.
W Rybniku cały park zamieniono w teren inwestycyjny pod nowy obiekt handlowy. To brzmi dość neutralnie. Dosadnie można powiedzieć, że wycięto w pień wszystkie drzewa i usunięto całą infrastrukturę parkową, aby powstała kolejna świątynia zakupów. Oczywiście mieszkańcy się zbuntowali i nagłośnili sprawę. Park w Rybniku nie był żadną atrakcją turystyczną, ale miał kluczowe znaczenie z punktu widzenia jakości życia mieszkańców. Teraz, zamiast bezproduktywnie chodzić do parku będą mogli wspierać gospodarkę w galerii handlowej.
Przez cały kraj przewijają się projekty tzw. rewitalizacji centralnych placów i rynków, w których nie przewidziano miejsca dla istniejącej zieleni. Kilka lat temu grupa społeczników zawiesiła na drzewach na Rynku w Alwernii klepsydry, które miały uświadamiać przechodniom, z czego będą musieli zrezygnować w efekcie realizacji planu rewitalizacji tego miejsca, który przewidywał zamianę go w coraz częściej spotykaną betonową pustynię. Betonowa pustynia w miejscu bujnej zieleni to nowa polska norma rewitalizacyjna.
Aktualnie słychać lament nad tym, co dzieje się w niektórych polskich pasmach górskich. Gorce mają zmienić charakter z miejsca turystyki pieszej w raj dla rowerzystów a w Bieszczadach postanowiono wreszcie zrobić coś z tą nieznośną dzikością i poprawić naturę wyznaczając trasy turystyczne tak, jak już dawno powinien zrobić to wiatr i deszcz. Ale co nie udało się naturze, to zrobią dzielni inwestorzy z wykonawcami. Głównymi instrumentami tej naprawy natury są schody i barierki w miejscu naturalnych ścieżek.
Nie łudzę się, że ktoś wziął pod uwagę konsekwencje, które będą polegały na erozji immanentnego kapitału marki danego miejsca. To, że Gorce i Bieszczady odstraszą pewien typ turysty, który poszukuje tak rzadkiego dziś kontaktu z przyrodą, która w możliwie najwyższym stopniu rządzi się sama, nie ma przecież znaczenia, prawda? A czy ktoś pomyślał, jak rzadki jest to skarb – taka nienaruszona przestrzeń – i jaką jest wyjątkową atrakcją? Czy ktoś wziął pod uwagę to, że presje cywilizacji wzmacniają trend eskapizmu i coraz częściej ludzie wykorzystują urlopy i długie weekendy do ucieczki w niezmąconą ludzką „inwencją” naturę? Dokąd udadzą się ci wszyscy uciekinierzy, gdy zostaną im betonowe place w miastach i szutrowe autostrady w górach?
Niech ci, którzy jeszcze nie zaczęli swoich mocarstwowych planów panowania nad powierzonym im terytorium i urządzania go po swojemu zastanowią się, czy czasem najlepszym wyjściem nie jest pozostawienie wszystkiego tak jak jest? A jeżeli już w coś ingerować, to tak, żeby podnosić wszechstronną wartość miejsca a nie kierować się prymitywną logiką „nowe zawsze lepsze od starego” (logika ta występuje w różnych wariantach np. beton zawsze lepszy od zieleni, ścieżka wytyczona zawsze lepsza od dzikiej, itd.).
Gdy jeden departament urzędu zastanawia się, jak uczynić z danego miejsca większą atrakcję dla mieszkańców i turystów, inny w tym samym czasie szykuje plan pozbawienia go tych aktywów, jakie już posiada. Dobrze byłoby zacząć ze sobą rozmawiać a może nawet współpracować.
Bardzo trafne uwagi. Dodałbym jeszcze, że „z naturą nikt nie wygrał”, również pod kątem piękna.