Społeczności mają głos

Społeczności potarfią robić świetne rzeczy, podejmować ciekawe inicjatywy i realizować wartościowe projekty… jeśli mogą to robić (tzn. nie jest to niezgodne z prawem lub jego interpretacją) i mają do tego motywację.

Społeczności jednak nie będą działały, gdy:

  • mają poczucie, że jedynie urzędy mają moc sprawczą,
  • same urzędy przekonują, że faktycznie tylko one mogą urządzać ludziom przestrzeń życiową,
  • pojedynczy ludzie nie potrafią aktywować społeczności,
  • brakuje przykładów, że inna społeczność coś wymyśliła, wprowadziła w życie i odniosła sukces.

Mieszkańcy gminy, miasta, regionu, kraju są jego najbardziej wiarygodnymi ambasadorami. Mają codzienne doświadczenie mieszkania w danym miejscu, którego nie da się łatwo zrównoważyć oficjalnym przekazem promocyjnym. Znają praktycznie problemy codziennego życia. Wiedzą także za co cenią miejsce, w którym mieszkają.

Wydaje się, że zawsze nadchodzi taki moment, gdy jakaś grupa ludzi mieszkająca na jednej ulicy, osiedlu, czy wokół jakiegoś charakterystycznego obiektu dochodzi do wniosku, że nie wystarcza jej oficjalna polityka urbanistyczna, infrasktrukturalna, środowiskowa i pragnie ułożyć sobie sąsiedztwo według swoich zasad, bez pomocy żadnego urzędu. Czasem motywację stanowi chęć zmiany czegoś, co denerwuje lub uzupełnienia otoczenia o coś, czego brakuje. Ale czasem to kwestia urozmaicenia przestrzeni, przyjemniejszego i bardziej pożytecznego spędzenia czasu, zbudowania prawdziwie sąsiedzkich relacji, współpracy.

Podczas wizyty w Montrealu uczestniczyłem w festiwalu małej społeczności Quartier en Mouvement (sąsiedztwo w ruchu), którego celem było ożywienie jednej (tak jednej) ulicy, Rue PIerce. Polegało to na tym, że malutka ulica Pierce przylegająca do Rue Ste-Catherine została na trzy tygodnie zamieniona w mikrofestiwal. Postawiono wielką szachownicę, ławy do siedzenia, ustawiono scenę, a całość udekorowano. Wszystko zostało zrobione z myślą o mieszkańcach, ale każdy mógł wziąć udział w przynajmniej niektórych wydarzeniach.

Jednak festiwal nie polegał tylko na stworzeniu przestrzeni do aktywności, lecz obejmował także same aktywności. Nawet w niezwykle twórczym Montrealu samo stworzenie przestrzeni mogło nie wystarczyć (założenie, że wystarczy ludziom dać możliwości a oni sami zaczną działać często okazuje się mocno na wyrost). Opracowano imponujący program festiwalu, który przewidywał określone formy aktywności i wydarzenia zachęcające wspólnotę do aktywności. Nie miało to nic wspólnego z socjalistycznym czynem społecznym. Raczej koncentrowało się na zabawie, przy okazji której można było się poznać, wymienić opiniami i doświadczeniem. Bardzo spodobał mi się Parking pomysłów, czyli tablica, na której mieszkańcy zapisywali swoje pomysły na wszystko, co można zmieścić w szerokim pojęciu poprawy jakości życia na Rue Pierce i w najbliższej okolicy.

Urzekła mnie mikroskala tego przedsięwzięcia (jedna ulica) a jednocześnie jego rozmach, podobny skalą do festiwalu w małej polskiej miejscowości. Faktem jest, że w Montrealu tradycja festiwalowa jest ogromna (sami Montrealczycy twierdzą, że największa na świecie i coś w tym jest), ale i tak budzi podziw zdolność małej przecież społeczności do samoorganizacji i współpracy. Stworzenie festiwalu z trzytygodniowym programem (program tutaj) nie jest przecież prostą sprawą, którą da się zorganizować w ciągu jednego czy dwóch dni.

Festiwal na ulicy Pierce nie miał na celu podjęcie jakiejś ważnej inicjatywy lokalnej. Nie chodziło o palący problem, ani mobilizację w obliczu trudności. Chodziło o zwykłe sąsiedzkie relacje i radość życia. O ile jednak łatwiej dogadać się w sprawach trudnych, gdy wcześniej razem spędziło się czas na jodze, buszowało po eko bazarze lub towarzyszyło wspólnej zabawie dzieci? Nie tylko nowy pomnik, hala targowa lub nowa ulica są tematami wartymi rozmowy. Pielegnowanie relacji międzyludzkich jest nie mniej ważnym projektem.

szachownica

piknik

Parking lot

rue Pierce

P.S. Wszelką administrację obowiązuje zasada pomocniczności, która mówi o tym, że urząd powinien podejmować tylko te inicjatywy, których nie są w stanie samodzielnie podejmować obywatele. To znaczy, że im bardziej pasywne społeczeństwo, tym więcej muszą inicjować i organizować urzędnicy.