Fachowość jednak w cenie, egzaltacja nie

Miałem napisać o tym, że jednak są ludzie, dla których ktoś, kto zabiera głos w jakiejś sprawie musi się na temacie znać. Jednak idąc tym tropem natrafiłem na inną, równie ciekawą kwestię. Spóbuję pogodzić oba zagadninia w jednym wpisie. Inspiracją do jego napisania była zdecydowana reakcja widzów studia olimpijskiego współprowadzonego przez Panią Odetę Moro-Figurską, która, delikatnie mówiąc, ze sportem miała do czynienia niewiele. Otóż ludzie zaprotestowali na Facebooku a TVP zareagowała. Telewizja publiczna, czyli mainstreamowe medium zrezygnowała z prezenterki w odpowiedzi na zorganizowany strumień negatywnych opinii wyrażanych na portalu społecznościowym. Czy widzicie Państwo jak na naszych oczach zmienia się sposób działania mediów?

Pierwszy temat to fachowość. Sytuacja, do której się odwołuję pokazała, że jednak nie każdy nadaje się do wszystkiego a odbiorcy nie zaakceptują każdego absurdu. Dość tych celebrytów, którzy są specjalistami od wszystkiego z sensem życia na czele. Na polityce, religii, psychologii, reklamie, medycynie i sporcie zna się każdy? Okazało się, że jednak nie. Wyszło na to, że głupi sport to także dziedzina solidnej wiedzy, której nie posiadł każdy, kto uczęszczał na WF. Ba, sport jest niezwykle zróżnicowany i pływak nie ma zielonego pojęcia o treningu ciężarowca.

Cała nasza rzeczywistość jest niezwykle skomplikowana a każdy jej wycinek ma swoich ekspertów, którzy naprawdę się na nim znają. Gorąco popieram postulaty Andrew Keena, który pragnie przywrócić należne miejsce ekspertom. Przynajmniej część odbiorców nie pozwoli się ogłupiać, bo zwyczajnie znają się na sprawie lepiej niż osoba poproszona o wypowiedź lub komentarz. Zapewne woleliby posłuchać kogoś, od kogo mogą się dowiedzieć czegoś nowego i pogłębić swoją wiedzę a tym kimś może być tylko prawdziwy ekspert.

Podsumowaniem tej części niech będzie komentarz jednego z czytelników artykułu na powyższy temat opublikowanego na portalu natemat.pl:

„Czy kobieta, czy mężczyna MA WIEDZIEĆ O CZYM MÓWI.” Amen.

Przeglądając inne komentarze trafiłem na osobny wątek, który jest wart zauważenia. Były to komentarze osób, które ironicznie wypowiadały się o egzaltowanych określeniach, jakie mają podnosić temperaturę wokół danego tematu. Bardzo mnie ucieszyły, bo dostałem do ręki argument, że nie tylko ja uważam, że język polskich mediów i reklamy już dawno przekroczył granice wiarygodności. Przynajmniej część odbiorców jest uodporniona na sztuczne emocje, naiwną ekscytację i rewolucję w każdym zdaniu. Język emocji został zaakceptowany jako nowa norma w mediach i reklamie i nikt się nim nie przejmuje. Problemem będzie dopiero wtedy, gdy naprawdę wydarzy się coś istotnego, np. zatonie pół kontynentu, albo na rynek wejdzie naprawdę rewolucyjny produkt, np. preparat na raka i zabraknie języka, którym można odpowiednio tę sensację i tę rewolucję przekazać.

Oto kilka komentarzy, o których mowa wyżej:

„Od dwóch lat wraz z Markiem Zającem prowadzi kultowy poranny program TVP „Kawa czy herbata? (to cytat z artykułu). Nowa definicja słowa kultowy.”

„…Kultowy program TVP „Kawa czy herbata”… – trzeba słowniki napisać na nowo skoro definicje tak się zmieniają!”

„A każdy kolejny film wchodzący na ekrany to „Najbardziej oczekiwany film roku””

„A każda była kochanka aktora kiepskiej jakości staje się natychmiast „stylistką gwiazd”, zaś pijaczek sfotografowany na czerwonym dywanie jest zawsze „celebrytą”. Profesorze Miodku, nie boli Cię serce?”

Nic dodać, nic ująć.