Wielkie insighty są w zasięgu ręki

Pamiętam taki okres, gdy wydawało się, że strasznie trudno odkryć nowy insight. Dominowały wtedy „innowacje” w postaci nowego wariantu zapachowego lub większego opakowania. Świat przyspieszył, pojawiło się mnóstwo nowych produktów i mogłoby się wydawać, że będzie jeszcze trudniej o dobry insight. Tymczasem jest odwrotnie.

Mamy więcej narzędzi pracy, więcej metod działania i pól samorealizacji, więcej ofert spędzania czasu, więcej produktów, usług i zwykłych zapychaczy czasu, tylko mniej na to wszystko czasu (czasu jest nadal tyle samo, ale został bardziej wypełniony). Liczba problemów jednak się nie zmniejszyła, a mam też wrażenie, że nasza zdolność do ich dostrzegania nieco się zwiększyła. Oczywiście, jeśli ktoś chce, może je ignorować, ale mieć świadomość najważniejszych problemów jest dziś łatwo, bo informacje dopływają zewsząd.

Insighty to właśnie nierozwiązane lub nie do końca rozwiązane problemy. Jest ich mnóstwo i w zasadzie wiadomo, czym warto się zająć. To, czy się nimi zajmiemy, czy nie jest jednak autonomiczną decyzją. Podobają mi się takie miejsca na świecie, gdzie oczywiste problemy są szybko dostrzegane, trafnie diagnozowane i praktycznie rozwiązywane. Przyjemnie jest, gdy zdrowy rozsądek podpowiada, że narzekanie na rząd nic nie da, bo rządy już jakiś czas temu przestały dysponować właściwymi zasobami, żeby rozwiązać każdy problem. To realistyczne podejście.

W takiej sytuacji za rozwiązanie problemu bierze się lokalna społeczność lub społeczność innego typu, połączona czasem niczym więcej niż chęcią rozwiązania problemu. Ci ludzie nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że uważają, że tak dalej nie może być. Nie ma gdzie parkować? Niech wszyscy, którym to przeszkadza spotkają się online lub offline o umówionej porze i spróbują wymyślić rozwiązanie (właśnie nie tylko wyrazić oburzenie, ale wymyślić rozwiązanie, które będzie można zaprezentować decydentom).

Ale jeszcze pozytywniej jest, gdy za problem bierze się korporacja. Nie musi od razu nazywać tego CSRem. Wystarczy, że naprawdę chce pomóc ludziom lub sprawie. Z punktu widzenia problemu i jego rozwiązania nazewnictwo nie ma żadnego znaczenia. Przyjemnie jest, gdy ma się świadomość, że wielkie korporacje zauważają problemy, które de facto nie są ich problemami i chcą się przyczynić do ich rozwiązania. Jeszcze przyjemniej jest, gdy są to problemy wielkie, których nie rozwiąże żadna mniej lub bardziej spontaniczna społeczność a których rozwiązanie tradycyjnie leży w gestii rządu.

Dlatego podoba mi się przykład Starbucksa (ale nie tylko), który w swoich kawiarniach w USA sprzedaje coś w rodzaju cegiełek o wartości 5 dolarów, z których 100% jest przeznaczonych na tworzenie miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie zajmuje się tym Starbucks, ale wyspecjalizowany non-profit. Bardzo podoba mi się prostota tej idei i jej równie prosta realizacja.

Problem jest oczywisty: miejsca pracy emigrują do krajów o tańszej sile roboczej. Taki sam problem ma dziś wiele krajów, ale zamiast gadać o tym bez końca w mediach i na ulicy jak w Hiszpanii, czy Grecji podjęto konkretne działanie. Nikogo nie zniechęciło to, że  projekt nie jest w stanie stworzyć miejsc pracy dla wszystkich bezrobotnych ani to, że przecież to rząd powinien się tym zająć. Zauważono problem (który był oczywisty dla wszystkich) i postanowiono działać. Stworzono możliwie prosty i przejrzysty model działania, który opisuje strona createjobsforusa.org.

Przyjemnie jest, gdy ktoś postanowi zrobić coś z problemem, który jest tak wielki, że aż strach się za niego brać. Jeszcze przyjemniej robi się, gdy dołączą do niego korporacje, a zwykli ludzie wesprą całość entuzjazmem i czym kto może. Przecież mamy własny, koronny przykład w tej kategorii – Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, ale także sporo innych.

Czy to jeszcze jest marketing? A czy w marketingu nie chodzi o rozwiązywanie problemów? Nadaliśmy im nadętą nazwę insightów, ale idea się nie zmieniła. Nadal chodzi o rozwiązywanie problemów.